Jak co wtorek dzieciaczki poszły w góry, a my mieliśmy wolny dzień. Równo o 9.30 całą ekipą stawiliśmy się w kuchni, zrobiliśmy kanapki i po raz kolejny zapakowaliśmy się do campowego vana :) Nasz cel na ten dzień : Great Escape - wesołe miasteczko w Queensbury! Wejściówki sponsorował oczywiście Camp Chingachgook :) ( na szczęście bo wstęp to całe 53$!! )
Tym razem do ekipy dołączyli jeszcze Dustin, Kelton i Jacob :)
Na pierwszy rzut poszła najstraszniejsza ( jak dla mnie ) i zarazem największa atrakcja parku.
Tak mi się ręce trzęsły zaraz po .. :]
Kolejna kolejka górska robiła niesamowite wrażenie. Czekaliśmy w kolejce ponad pół godziny, ale zdecydowanie opłacało się :] Co ciekawe spotkaliśmy tam polską rodzinę. To już drugi raz kiedy spotykamy Polaków w USA. Wszyscy zgodnie twierdzą, że życie w Polsce jest bardzo drogie i ciężkie oraz że nie wyobrażają sobie powrotu do kraju. Mimo z rodzinami głównie rozmawiają po polsku i nigdy nie wstydzą się tego skąd pochodzą, choć znają osoby, które często nie przyznają się do swoich rodaków :]
Ostatnią kolejką, na którą poszliśmy przed przerwą była drewniana Kometa :)
Kolejne 2 godziny spędziliśmy w Water Parku :) Znowu spędziliśmy kilkanaście minut w kolejce, ale jak widać opłacało się. Nigdy czegoś takiego nie widziałam. Zjeżdżaliśmy zazwyczaj w 4 osoby na jednym pontonie. Chętnie powtórzyłabym to jeszcze raz. Wrażenia nie do opisania :)
Świetnie spędziliśmy wspólnie czas, niestety był to nasz przed ostatni weekend razem :( Już w kolejną niedzielę opuszcza nas pierwsza osoba - Johnny ! Będę płakała jak bóbr ! Spędzając ze sobą prawie 24/h człowiek jest się w stanie przywiązać do drugiej osoby nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Te dwa miesiące tutaj minęły mi jak tydzień. Na szczęście został nam jeszcze ponad tydzień, który zamierzamy wspólnie wykorzystać jak najlepiej :)
Czekamy w kolejce...
Aaaaaa idę pojeździć na kolejce górskiej. Taaaak się cieszę !
Najstraszniejszym dla mnie momentem było podjeżdżanie pod górę :] Staliśmy prawie pionowo, jednak dzielnie wspieraliśmy się z Farhadem, bowiem było nam dane siedzieć razem w wagoniku :) Nie było to jednak takie straszne jak przewidywałam za nim wsiadłam do środka :) Niemniej dawało dużo radości.
O nie... chyba zaraz będziemy ruszać.
Widok z góry :) Za chwilę ruszamy !
No to jedziemy ! :)
Dwie największe atrakcje zaliczone ! Można udać się dalej i .. zwolnić trochę tempo :)
Następne 20 minut spędziliśmy w kolejce na bobsleje, aby chwilę przed odjazdem dowiedzieć się, że coś się zepsuło. Na szczęście awaria została szybko usunięta i mogliśmy pojechać :) W kolejce spotkaliśmy naszego kolegę Jessiego !
Balazs mając dwa metry nie mógł zmieścić się do tego wagonika. Mieliśmy niezły ubaw :)
Znowu w wagoniku z Farhadem :)
Po kilku godzinach zabawy, nadszedł czas na wzmocnienie :) Przerwa na lunch, który zabraliśmy z campu :)
Później nie było gorzej i nie mniej straszniej :) Pogoda była wymarzona, gorąco i słonecznie. Co ciekawe tydzień przed i kilka dni po było zimno, pochmurno i padało. Tego dnia dopisało nam niesamowite szczęście !
Niestety park wodny zamykali już o 6.00, zaś całe wesołe miasteczko o 7.00. Podekscytowani z lekkim niedosytem znów zapakowaliśmy się do campowego vana i ruszyliśmy w drogę powrotną :) Po drodze jednak wstąpiliśmy na lody, które były pyszne i w przystępnej cenie ( ja za swojego małego zapłaciłam niecałe 2 $ ) :)
Komentarze
Prześlij komentarz