Przejdź do głównej zawartości

W najsłynniejszym wietrznym mieście, czyli w Chicago dnia pierwszego.

Witam wszystkich po trzech miesiącach pobytu w USA. Pisząc tego posta spokojnie odpoczywam sobie na Grand View plaży w promieniach wrześniowego słońca. Z przykrością muszę przyznać, że i tym razem wakacyjna przygoda dobiegła końca. Fakt, zostało mi jeszcze dokładnie 14 dni w otoczeniu tej amerykańskiej, dzikiej przyrody i krainie 10 tysięcy jezior, a jednak czas się powoli już żegnać. Na podsumowanie lata 2015 poświęcę na pewno jeszcze nie jeden post, tym razem jednak mam w planie mówić o czymś innym.

W tym roku udało mi się zrealizować mój plan z poprzedniego lata, zwiedzenie Chicago ! Było to jedno z nielicznych, większych i popularnych miast, w których jeszcze nie byłam. Dodatkowo na mojej liście znajduje się jeszcze Seattle oraz Washington D.C. Mam nadzieję, że plany te zostaną kiedykolwiek zrealizowane, a tymczasem wyzwanie rzuciłam wietrznemu miastu! Miejsce to położone jest w stanie Illinois, nad jeziorem Michigan. Stanowi trzecie pod względem zaludnienia miasto w USA, zaraz po Nowym Jorku i Los Angeles. Co mnie przekonało do wizyty tego miejsca? Wiele pozytywnych opinii, największe w USA skupisko Polonii amerykańskiej, a co za tym idzie polskie sklepy i produkty, fontanna ze słynnego serialu oraz niedalekie położenie od miejsca, w którym aktualnie się znajduję ( pojęcie niedalekiej odległości w USA ma całkowicie inne znaczenie jak w Polsce -  wszędzie tam gdzie można dojechać samochodem jest blisko! )

 Całą 9 osobową grupą w składzie: Sonia, Angelika, Marzena, Magda, Aga, Paulina, Asia i Piotr poniedziałkowego popołudnia wyruszyliśmy w niezapomnianą podróż. Po niepełnych trzech godzinach jazdy samochodem byliśmy już w Minneapolis, gdzie niedługo potem odjechaliśmy mega busem prosto do Chicago. Szybko dodam tylko, że podróżując po USA transportem publicznym warto zajrzeć na stronę mega busa link, gdyż bardzo często można znaleźć korzystne oferty i bardzo tanie bilety pomiędzy największymi i najpopularniejszymi miastami w Stanach.


Jak na podróżników przystało, byłyśmy zobowiązane do zrobienia suchego prowiantu. Na ile Grand View warunki pozwoliły, każdemu dostało się po jednej kanapce z sałatą,serem i szynką ( wersja veggie bez szynki )  i jabłku :D Ranch i Caesar sponsorowało również GVL. Po 8 godzinach przejażdżki dotarliśmy do Chicago, gdzie byliśmy już kilka minut po 6 rano. W prostu sposób dotarliśmy na stację metra i po kilkunastu minutach byliśmy już nieopodal naszego mieszkania. W Chicago korzystaliśmy z uprzejmości Rona, z którym skontaktowaliśmy się za pomocą couchsurfingu.


Stacja metra, na której przesiadaliśmy się w autobus. Teoretycznie nasze mieszkanie oddalone było o ok. godzinę drogi od centrum aczkolwiek dojazd był naprawdę dobry i nigdy nie narzekaliśmy na to, że mieszkamy tak daleko od miasta. Transport publiczny w Chicago zaliczam do tych naprawdę dobrze rozwiniętych :) 


Plakat, który zauważyliśmy już na początkowej trasie naszej podróży. Przez chwilę poczułam się jak w domu :) Więcej o wizycie w polskiej dzielnicy i polskich produktach w kolejnej części:) 

Pierwszy dzień spędziliśmy bardzo aktywnie, mimo niesprzyjającej i wietrznej pogody spędziliśmy czas wyjątkowo. Miejsce, w którym się zatrzymaliśmy mieściło się w typowo amerykańskiej dzielnicy, a ulica wyglądała jak z  niejednego amerykańskiego serialu. 



W oczekiwaniu na autobus dlaczego by nie zrobić sobie kilka selfie? 

Z racji, że zbliżała się pora lunchu naszym miejscem docelowym były polecane przez pozostałe grupy wypasione naleśniki. Wildberry to bardzo znane miejsce w Chicago, gdzie za przystępną cenę można zjeść piętrowego naleśnika z owocami i bitą śmietaną otoczonego w syropie klonowym. Brzmi smacznie?  A wygląda jeszcze lepiej!






Angeliczkuś i jej veggie burger ( plus mistrz drugiego planu ) :)




Zadowoleni ruszyliśmy w dalszą część zwiedzania tego pięknego, zielonego miasta.




'

Takie my w Chicago :)





Prawdziwie szczęśliwi :) 

Zmierzając w stronę parku milenijnego ujrzeliśmy dobrze znany nam z Chicago monument. Co to dokładnie było? Zapraszam na krótki filmik :) 








Piotr nasz jedyny rodzynek tego wypadu spisywał się wzorowo :) No, może oprócz jednego, krótkiego epizodu.

Powolutkim spacerkiem, podziwiając uroki Chicago zmierzaliśmy ku następnym, czekającym nas w tym mieście atrakcjom. Prawie darmowa ( 3$ ) przejażdżka, żółtą łodzią w stronę China town to kolejna z przyjemności zastanych w tym mieście :) 








Profesjonalizm obowiązuje :)





"A później pójdziemy tu i tam"


Kiedy znaleźliśmy się kilka ulic dalej ujrzeliśmy najwyższy w Chicago budynek - Willis Tower, który ma 108 pięter i ponad 400 metrów wysokości ! Oczywiście znajduje się tam punkt widokowy zwany Sky deck, gdzie istnieje możliwość wejścia na " szklany balkon "  i ujrzenia budynków w idealnej pozycji pionowej.Koszt jednorazowego wejścia to ok 30$.  Konkurencyjnym miejscem jest Hancock tower posiadający niewiele mniej metrów wysokości, restaurację i bar na najwyższych piętrach. Po krótkich rozważaniach zgodnie zdecydowaliśmy się wybrać drugą ze wspomnianych opcji. Tego dnia wypiłam najdroższego drinka w moim życiu podziwiając w promieniach zachodzącego słońca piękną panoramę miasta :)




Taki on wysoki :)

Zmierzając wzdłuż bardzo popularnej w Chicago ulicy - Michigan Avenue doszliśmy aż do długo wyczekiwanej przez nas fontanny ze słynnego serialu Love&Marriage. W nie jednym poście wspominałam już, że pobyt w USA umożliwia odwiedzenie wielu, ciekawych miejsc znanych nam z telewizji czy opowiadań. 




Młodzi, piękni, zwariowani w Chicago! Czego chcieć więcej? :) 


Kochane cebulaczki :)



To uczucie, kiedy marzenia z dzieciństwa się spełniają a Ty robisz sobie selfie pod fontanną z serialu Twojej młodości :) 


Big city life :) 




Krótki odpoczynek, aby chwilę po tym...


Udać się właśnie tutaj!





I jak tu nie kochać tych ziemniaczków? 


Jeszcze tylko szybkie selfie Magdy i Asi z twarzą w tle.

W okolicach godzin wieczornych zdecydowaliśmy się w końcu usiąść na dłuższą chwilę i zjeść coś pożywnego. Fakt jedzenia w miejscach i godzinach przez nas wybranych był wyjątkowym udogodnieniem i odmiennością co do życia na Grand View, gdzie każda godzina jest zaplanowana. Znów za radą poprzednich grup, kolację tego dnia zjedliśmy w Panerze. Za pożywny, zdrowy, niekaloryczy i nieciężki obiad każde z nas zapłaciło ok 10$. Ja zdecydowałam się na grecką sałatkę i pyszną, brokułową zupę - krem.






Ciekawostką dla nas były  nietypowe podstawki łączące nas z kelnerami. Kiedy nasze danie było gotowe podstawki oryginalnie wibrowały, aby po chwili już mieć przed sobą wybrane potrawy.


Dzień w centrum Chicago zakończyliśmy krótkim spacerem wzdłuż ulicy Michigan. 




Tego dnia nasz host Ron, zaprosił nas na karaoke do pobliskiego baru, gdzie urodziny obchodziła jego znajoma z Polski! Sylwia okazała się bardzo pozytywną, młodą kobietą mieszkającą od 3 lat w Chicago i pracującą w szpitalu. Wówczas poznaliśmy też kilku innych Polaków mieszkających od kilku lat w USA, z którymi bardzo miło było porozmawiać w ojczystym języku. Na koniec wspólnie z Sylwią i naszym hostem, całą ekipą zaśpiewaliśmy wybraną piosenkę na środku sceny. Był to zdecydowanie pozytywny akcent na zakończenie pierwszego, jakże aktywnego dnia w Chicago. Kilka minut po północy wróciliśmy do swoich pokoi, gdzie wszyscy padliśmy ze zmęczenia.  

Pierwszy dzień w wietrznym mieście oceniam na szóstkę! Dokładną opinię na temat tego miejsca zamieszczę w kolejnym poście, w którym opowiem Wam jak spędziliśmy kolejne dni w Chicago. 

Tymczasem lecę do pracy, gdyż na Grand View mój czas powoli dobiega końca i już za nieco ponad tydzień wyruszam w kolejną podróż życia. Gdzie tym razem mnie poniesie i co dokładnie zamierzam zwiedzić? O tym w kolejnym wpisie :)


Buziaki z mroźnej, lodowatej i nieprzyjemnej Minnesoty dla moich kochanych, czytających tego posta ziemniaczków z Grand View oraz wszystkich oczekujących mnie w Polsce :)  




Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Słoneczny patrol, czyli Santa Monica

Prosto z San Diego udaliśmy się do Los Angeles, gdzie spędziliśmy pierwszą noc. Kolejney dzień zapowiadał się przepięknie. Ani jednej chmurki na niebie, za to słońce nieźle przygrzewało. Korzystając z pogody i licząc, że tym razem ocean będzie cieplejszy udaliśmy się na jedną z pięknych plaż w Los Angeles, Santa Monica. Właściwie jest to nadbrzeżne miasto położone w zachodniej części Los Angeles. Podobnie jak San Diego od razu nas zachwyciło. Myślę, że najlepiej wspominam tą plażę, a zwiedziliśmy ich sporo. Plaża ta była również miejscem nagrywania popularnego serialu " Słoneczny patrol". Wygląda podobnie jak w intro, jednak była dużo mniej zatłoczona ( może z powodu końca sezonu ) :)  Słynna budka dla ratowników.  Chłopaki nabyli tą o to deskę do pływania, która to towarzyszyła nam do ostatniego dnia wyprawy. Ledwo zmieściła się do samochodu, ale był to za to nasz znak charakterystyczny. Od tej pory zostałam sama na plaży, bowiem ch

Rajska wyspa czy uboga stolica? Bahama !

Na Bahama znaleźliśmy się 3 października, gdzie przylecieliśmy z Miami. Wstaliśmy wcześnie rano, aby o 8.40 wylecieć na te egzotyczne wyspy, gdzie spędziliśmy 5 dni. Już po niespełna godzinie znaleźliśmy się w Nassau. Bahamas to państwo wyspiarskie na Oceanie Atlantyckim ze stolicą w Nassau, które znajduje się na wyspie New Providence, gdzie i my spędziliśmy te kilka dni. Bahamas praktycznie nie posiadają przemysłu, a głównym środkiem dochodu jest oczywiście turystyka, gdzie zatrudnionych jest ok. 66% ludności. Co ciekawe Bahamy posiadają najmłodszą wiekowo populację świata ( 50% nie przekroczyło jeszcze 30. roku życia ). Liczba mieszkańców to ponad 300 tys., a obowiązującą religią jest chrześcijaństwo. Przez pierwsze trzy dni mieszkaliśmy osobno. Sylwia i Mateusz na rajskiej wyspie - Paradise Island ja w centrum Nassau. Codziennym spacerkiem odwiedzałam Paradise Island z uwagi na piękną plażę. Dzięki temu na własnej skórze doświadczyłam zderzenia dwóch, całkowicie spr

American Party :)

Pewnego piątkowego wieczoru, nasza koleżanka z pracy Katie zabrała całą ekipę na prawdziwą amerykańską imprezę ! Równo o 21.30 wszyscy stawiliśmy się gotowi do wyjazdu. Na miejscu czekała już na nas Katie wraz z mężem i jego ... Kabrioletem ! Szczęśliwie ja jestem jedną z mniejszych osób z grona, także nie było wątpliwości kto pojedzie tym samochodem :) Znalazło się też miejsce dla Nory i Tailin :) To był mój pierwszy raz kiedy jechałam samochodem bez dachu. Było miło, choć nie powiem trochę wietrznie :) Zaraz za nami ruszyła Katie wraz z Kamilem, Lin, Patrycją, Johnnym, Farhadem i Stefanie,a za nimi z kolei Trudy z Jacobem, Katariną i Blazsem :) Po kilkunastu minutach wszyscy spotkaliśmy się w pierwszym tej nocy barze :) Przy wejściu każdy z nas musiał pokazać dowód, aby nie było wątpliwości, że wszyscy jesteśmy pełnoletni. Ile razy byłam w amerykańskim barze/ dyskotece zawsze musiałam pokazywać dowód. Nie mam pojęcia czy to standard jednak ja zawsze się z tym spotykał