Moi drodzy, długo zbierałam się do napisania nowego posta z uwagi na bardzo napięty grafik, ale jak zwykle powracam i to konkretnie! Rozpoczynając chciałabym wszystkim serdecznie podziękować za ten ogrom ciepłych słów, które ciągle do mnie docierają. Jest to niezwykle motywujące , co więcej dodaje mocy do kolejnych działań, a tych przed nam coraz więcej. Dokładnie rok temu podsumowywałam pobyt na campie w 2013 r.,( link TUTAJ ), aby utrzymać zapoczątkowaną wówczas tradycję, postanowiłam podsumować również rok 2014.
Na początek przedsmak tego co w poście, czyli film który sama zrealizowałam na podsumowanie pobytu na resorcie. Video właściwie pokazuje jak miło spędzaliśmy tam czas, jak się ze sobą zżyliśmy, jak pokochaliśmy, zaprzyjaźniliśmy. Zapraszam do obejrzenia :)
Z roku na rok Grand View Lodge, na którym miałam okazję pracować przyjmuje coraz więcej osób, także z Polski. Dokładnie nie wiem, ile osób pracowało w poprzednich latach, w 2014 r. zaś nasza ekipa liczyła 50 osób. Jak ja trafiłam na GVL?
Po powrocie do Polski we wrześniu 2013 r. szybko zaczęłam zastanawiać się nad kolejnym wyjazdem. Początkowo miałam pomysł, aby wrócić na YMCA Camp Chingachgook, czyli ten z którego właśnie wróciłam. Chwilowo jednak porzuciłam ten i inne pomysły, gdy nagle odnalazłam informację o GVL. Bartek, chłopak który pracował na tym resorcie w 2013 r. wrzucił ogłoszenie o targach. Nieśmiało napomknęłam, że jestem zainteresowana i już w kolejnym dniu ( wtorek ) ktoś z biura CL zadzwonił do mnie z zapytaniem, czy nie wybrałabym się na spotkanie z dyrektorami resortu.... w najbliższy piątek. Nie wiele się zastanawiając powiedziałam, że przyjdę i zabrałam się za uzupełnianie aplikacji, potrzebnych dokumentów, wpłaciłam pieniądze. Traf chciał, że mieszkałam daleko od miasta i na spotkanie z Deb i Jimem ( dyrektorami GVL ) prawie się spóźniłam!
Kiedy weszłam do hotelu, gdzie odbywało się spotkanie i powiedziałam swoje nazwisko, okazało się że właśnie nastąpiła moja kolej rozmowy! Niemal wbiegłam do sali, na stres nie było czasu :) Na szczęście Deb i Jim są bardzo sympatyczni i podczas rozmowy w tym roku przyznali mi się, że do dzisiaj pamiętają jak pojawiłam się w drzwiach. Jim nawet stwierdził, że z wrażenia długo nie mógł o mnie zapomnieć. Tak też zdobyłam serce i uznanie dyrektorów Grand View. Później sprawy potoczyły się już bardzo szybko, a rozmowę wizową miałam 1 kwietnia ( tak w Prima Aprilis! ) i to jeszcze starałam się również o turystyczną, więc gdy je dostałam radość była podwójna! Tego dnia w Krakowie poznałam Gosię i Paulinę, z którymi później pracowałam na GVL.
Zarówno w roku 2013 jak i 2014 przeżyłam niezapomniane momenty w USA. Do dzisiaj nie żałuje żadnej z chwil i jestem szczęśliwa, że przeżyłam je wszystkie, bez wyjątku. Nie potrafię nawet zliczyć wszystkich wzruszających, zabawnych, niezwykłych chwil. Na Grand View przyleciałam w drugiej grupie, z czterech które leciały z Polski. Jeśli można to w ogóle nazwać grupami, jako pierwsza na GVL pojawiła się Anna, później my z Asią gdzie czekała już na nas także Marta. Trzecia grupa, ta najliczniejsza wyleciała 10 czerwca (Paulina, Kasia, Karolina, Mikołaj, Kamil, Marta, Paczina ), w ostatniej znaleźli się Gosia, Mateusz i Sylwia. Przez pierwsze dwa tygodnie na Grand View była nas dosłownie garstka ( kilka osób z Polski i Węgier oraz Jacinto z Meksyku ) dlatego też tak bardzo się ze sobą zżyliśmy.
W pokoju zostałam zakwaterowana z Asią. Razem przyjechałyśmy i przez 107 dni spędzałyśmy właściwie prawie 24/h razem, gdyż również razem pracowałyśmy.
Pogoda dopisywała, sezon jeszcze dobrze się nie rozpoczął, toteż pracy było mniej. Ten czas spędzaliśmy aktywnie, a Lindsay ( nasza opiekunka z HR ) zabierała nas na rozmaite wycieczki rowerowe i nie tylko.
Z dnia na dzień na Grand View przyjeżdżali kolejni internationalsi. Z końcem czerwca nasza ekipa się zamknęła w 50 jej członkach o różnych narodowościach ( Polska, Węgry, Chiny, Tajwan, Rumunia, Turcja, Irlandia, Meksyk ). Od tej chwili życie na Grand View nigdy już nie było takie same :)
Zgodnie z ideą posta, czas przejść do konkretów, czyli podsumowań! Na początek, przypomnienie podróży, bowiem wyjazd oraz pierwsze dni na campach/resortach są najważniejsze, najtrudniejsze, a jednocześnie najbardziej ekscytujące, które na pewno zapadną Wam w pamięć.
Polskę opuściłam 1 czerwca 2014r. około godziny 7 rano. Leciałam z Warszawy do Amsterdamu, gdzie przesiadłyśmy się w samolot transatlantycki. Po 9 godzinach wylądowałam w Chicago. Po odebraniu bagaży ruszyłyśmy szybkim krokiem na spotkanie z urzędnikiem imigracyjnym, który prześwietlił nam siatkówkę oka, zapytał gdzie i z kim lecimy, a ostatecznie wbił pieczątkę przy wizie j1. Mój samolot do Minneapolis wyleciał jako ostatni, kolejne zostały wstrzymane ze względu na burzę. W podróży poznaliśmy kilka osób z Węgier, z którymi ruszyliśmy w trzygodzinna drogę busem z lotniska na resort. W tym momencie, przed oczami mam śmieszną sytuację, kiedy Viktor zasnął na lotnisku i tym samym zapomnieliśmy go zabrać na GVL! Niezwykle zmęczeni i zdenerwowani, w połowie drogi musieliśmy się wracać i do końca wyjazdu nie zapomnieliśmy Viktorowi tej wpadki ! :)
Na resorcie byliśmy około 1 w nocy, a więc moja podróż trwała prawie 24 godziny.
Lot powrotny miałam 15 października o 17.55 z Nowego Jorku do Warszawy. O 13.30 dnia następnego wyruszyłam autobusem do Wrocławia, a w domu znalazłam się dopiero o 21.
Do Stanów leciałam samolotem linii United Airlines, wracałam zaś Austrian Airlines ( które wspominam zdecydowanie lepiej ).
Miło zaskoczone naszymi warunkami mieszkalnymi, szybko padłyśmy ze zmęczenia. Następnego dnia pierwszą osobą, którą poznałyśmy na Grand View był Jacinto!
Na początek przedsmak tego co w poście, czyli film który sama zrealizowałam na podsumowanie pobytu na resorcie. Video właściwie pokazuje jak miło spędzaliśmy tam czas, jak się ze sobą zżyliśmy, jak pokochaliśmy, zaprzyjaźniliśmy. Zapraszam do obejrzenia :)
Z roku na rok Grand View Lodge, na którym miałam okazję pracować przyjmuje coraz więcej osób, także z Polski. Dokładnie nie wiem, ile osób pracowało w poprzednich latach, w 2014 r. zaś nasza ekipa liczyła 50 osób. Jak ja trafiłam na GVL?
Po powrocie do Polski we wrześniu 2013 r. szybko zaczęłam zastanawiać się nad kolejnym wyjazdem. Początkowo miałam pomysł, aby wrócić na YMCA Camp Chingachgook, czyli ten z którego właśnie wróciłam. Chwilowo jednak porzuciłam ten i inne pomysły, gdy nagle odnalazłam informację o GVL. Bartek, chłopak który pracował na tym resorcie w 2013 r. wrzucił ogłoszenie o targach. Nieśmiało napomknęłam, że jestem zainteresowana i już w kolejnym dniu ( wtorek ) ktoś z biura CL zadzwonił do mnie z zapytaniem, czy nie wybrałabym się na spotkanie z dyrektorami resortu.... w najbliższy piątek. Nie wiele się zastanawiając powiedziałam, że przyjdę i zabrałam się za uzupełnianie aplikacji, potrzebnych dokumentów, wpłaciłam pieniądze. Traf chciał, że mieszkałam daleko od miasta i na spotkanie z Deb i Jimem ( dyrektorami GVL ) prawie się spóźniłam!
Kiedy weszłam do hotelu, gdzie odbywało się spotkanie i powiedziałam swoje nazwisko, okazało się że właśnie nastąpiła moja kolej rozmowy! Niemal wbiegłam do sali, na stres nie było czasu :) Na szczęście Deb i Jim są bardzo sympatyczni i podczas rozmowy w tym roku przyznali mi się, że do dzisiaj pamiętają jak pojawiłam się w drzwiach. Jim nawet stwierdził, że z wrażenia długo nie mógł o mnie zapomnieć. Tak też zdobyłam serce i uznanie dyrektorów Grand View. Później sprawy potoczyły się już bardzo szybko, a rozmowę wizową miałam 1 kwietnia ( tak w Prima Aprilis! ) i to jeszcze starałam się również o turystyczną, więc gdy je dostałam radość była podwójna! Tego dnia w Krakowie poznałam Gosię i Paulinę, z którymi później pracowałam na GVL.
Zarówno w roku 2013 jak i 2014 przeżyłam niezapomniane momenty w USA. Do dzisiaj nie żałuje żadnej z chwil i jestem szczęśliwa, że przeżyłam je wszystkie, bez wyjątku. Nie potrafię nawet zliczyć wszystkich wzruszających, zabawnych, niezwykłych chwil. Na Grand View przyleciałam w drugiej grupie, z czterech które leciały z Polski. Jeśli można to w ogóle nazwać grupami, jako pierwsza na GVL pojawiła się Anna, później my z Asią gdzie czekała już na nas także Marta. Trzecia grupa, ta najliczniejsza wyleciała 10 czerwca (Paulina, Kasia, Karolina, Mikołaj, Kamil, Marta, Paczina ), w ostatniej znaleźli się Gosia, Mateusz i Sylwia. Przez pierwsze dwa tygodnie na Grand View była nas dosłownie garstka ( kilka osób z Polski i Węgier oraz Jacinto z Meksyku ) dlatego też tak bardzo się ze sobą zżyliśmy.
W pokoju zostałam zakwaterowana z Asią. Razem przyjechałyśmy i przez 107 dni spędzałyśmy właściwie prawie 24/h razem, gdyż również razem pracowałyśmy.
Na naszym ganku. Z Polski przywiozłam taką małą flagę, którą po kilku dniach zawiesiłam. Ów flaga przetrwała nie jedną burzę ( łącznie tą z łamaniem drzew) , deszcz, zimno czy słońce. Od tego momentu, każdy wiedział który pokój należy do nas :)
Pogoda dopisywała, sezon jeszcze dobrze się nie rozpoczął, toteż pracy było mniej. Ten czas spędzaliśmy aktywnie, a Lindsay ( nasza opiekunka z HR ) zabierała nas na rozmaite wycieczki rowerowe i nie tylko.
Z dnia na dzień na Grand View przyjeżdżali kolejni internationalsi. Z końcem czerwca nasza ekipa się zamknęła w 50 jej członkach o różnych narodowościach ( Polska, Węgry, Chiny, Tajwan, Rumunia, Turcja, Irlandia, Meksyk ). Od tej chwili życie na Grand View nigdy już nie było takie same :)
Zgodnie z ideą posta, czas przejść do konkretów, czyli podsumowań! Na początek, przypomnienie podróży, bowiem wyjazd oraz pierwsze dni na campach/resortach są najważniejsze, najtrudniejsze, a jednocześnie najbardziej ekscytujące, które na pewno zapadną Wam w pamięć.
Polskę opuściłam 1 czerwca 2014r. około godziny 7 rano. Leciałam z Warszawy do Amsterdamu, gdzie przesiadłyśmy się w samolot transatlantycki. Po 9 godzinach wylądowałam w Chicago. Po odebraniu bagaży ruszyłyśmy szybkim krokiem na spotkanie z urzędnikiem imigracyjnym, który prześwietlił nam siatkówkę oka, zapytał gdzie i z kim lecimy, a ostatecznie wbił pieczątkę przy wizie j1. Mój samolot do Minneapolis wyleciał jako ostatni, kolejne zostały wstrzymane ze względu na burzę. W podróży poznaliśmy kilka osób z Węgier, z którymi ruszyliśmy w trzygodzinna drogę busem z lotniska na resort. W tym momencie, przed oczami mam śmieszną sytuację, kiedy Viktor zasnął na lotnisku i tym samym zapomnieliśmy go zabrać na GVL! Niezwykle zmęczeni i zdenerwowani, w połowie drogi musieliśmy się wracać i do końca wyjazdu nie zapomnieliśmy Viktorowi tej wpadki ! :)
Na resorcie byliśmy około 1 w nocy, a więc moja podróż trwała prawie 24 godziny.
Lot powrotny miałam 15 października o 17.55 z Nowego Jorku do Warszawy. O 13.30 dnia następnego wyruszyłam autobusem do Wrocławia, a w domu znalazłam się dopiero o 21.
Do Stanów leciałam samolotem linii United Airlines, wracałam zaś Austrian Airlines ( które wspominam zdecydowanie lepiej ).
Miło zaskoczone naszymi warunkami mieszkalnymi, szybko padłyśmy ze zmęczenia. Następnego dnia pierwszą osobą, którą poznałyśmy na Grand View był Jacinto!
Moje ulubione zdjęcie z Jacinto :)
Pierwsze zdjęcia jakie wykonałam:
I ostatnie:
Zdjęcia, które uważam za najsympatyczniejsze, czyli moje ulubione
:
Jacinto podczas swojej urodzinowej imprezy.
Tom - moje urodziny.
Polsko - Węgierska przyjaźń!
:
Mousekeeping - urodziny Gosi :)
Joanna, Leszek i amerykańskie chipsy :)
Nasi przystojni mężczyźni!
Urodziny Leszka :)
Soner i Laszlo ściskają Jankę w jej 24te urodziny!
Urodziny Gosi. Prawie polski team :)
Najlepszy jest widok z góry. Z Tomem podczas mojej imprezy urodzinowej :)
Król imprezy - Seamus.
Figo Fago :)
Tak się noszą Polacy w USA :)
Niezawodna gra kim jestem?
Bardzo ciężko było mi wybrać z miliona zdjęć kilka. Na tej liście znalazły się jednak te, które uwielbiam i do których zawsze chętnie wracam oraz przy oglądaniu których wracają piękne wspomnienia. Każde z tych zdjęć, to jedna, szalona chwila, a takich jak widać było mnóstwo.
Z serii: niezapomniane chwile na Grand View.
Wycieczka do Duluth
Wycieczka do Duluth ( więcej o tej wyprawie TUTAJ )
4 lipca
Pierwsze zarobione pieniądze ( napiwki )
Pierwsza wycieczka rowerowa do Nisswy
Pierwsza gra w golfa
Z Sylwią na paddle board.
Pierwsze kajakowanie
Na motorówce Rayana.
Pyszne lody w Mall of America.
Przyjaźń ze sztucznym kwiatkiem, którego nazwaliśmy Roch. Honorowy gość każdej imprezy :)
Więcej o aktywności na GVL TUTAJ!
Ostatnia impreza w pełnym składzie. Dzień przed wyjazdem Węgrów.
Podczas wakacji wiele osób miało urodziny. Pierwsze świętowanie rozpoczęliśmy już w czerwcu od urodzin Karoliny, Mikołaja i Janki. Były to nasze pierwsze, wspólne chwile w pełnym składzie. Z dnia na dzień było ich coraz więcej, aż w końcu każdy wieczór, każdą wolną chwilę spędzaliśmy razem, w tym samym, licznym i niezwykłym ale i zróżnicowanym narodowościowo gronie. Czy jesteście w stanie sobie wyobrazić na jakie wspólnie pomysły wpadaliśmy? Gdybym miała je wszystkie opisać, a nawet przypomnieć sobie nie starczyłoby mi czasu do kolejnych wakacji ! Mogę śmiało dodać, że razem tworzyliśmy mieszankę wybuchową. Byliśmy również niezwykle zgodni, nigdy się nie kłóciliśmy, wszystko robiliśmy wspólnie. Gdy któreś z nas miało urodziny, składaliśmy się na prezenty, wspólnie świętowaliśmy do białego rana, razem także kolejnego ranka umieraliśmy w pracy. Na zdjęciach poniżej widać jedynie cząstkę tego jak świetnie spędzaliśmy czas..Podczas urodzin Gosi każdy założył śmieszną czapeczkę, urodziny Deni to pidżama party, a moje odbyły się w stylu hawajskim.
Urodziny Jacinto
Urodziny Gosi
Urodziny Janki
Urodziny Leszka
Urodziny Mikołaja
Urodziny Viktora
Urodziny Sylwii
Urodziny Deni
Ostatnimi urodzinami, które hucznie świętowaliśmy na GVL, była moja hawajska impreza. Ku memu ogromnemu zaskoczeniu, wszyscy zjawili się w hawajskich przebraniach, kwiecistych łańcuchach na szyi oraz okularach przeciwsłonecznych ! Każdy miał ozdobny kubek kokosa lub ananasa, niektórzy również hawajskie kapelusze ! Również mój skromny apartament został z tej okazji pięknie przystrojony. Kiedy zobaczyłam wszystkich w hawajskich przebraniach wchodzących do mojego pokoju i śpiewających sto lat po polsku ( niezależnie od narodowości ), łzy pociekły mi po policzkach. Tej chwili i tego uczucia nie zapomnę na długo, nawet teraz kiedy o tym piszę przechodzą mnie ciarki. Więcej o hawajskiej zabawie opisywałam w poście, do której link TUTAJ.
Wspólny wypad do Zorbaz. Zazwyczaj w weekendy, jeśli nie pracowaliśmy do późna jeździliśmy do oddalonego o kilka mil baru o wdzięcznej nazwie Zorbaz. Czasami zdarzało nam się, że ktoś zabrał niektóre osoby samochodem, głównie jednak docieraliśmy tam na nogach lub rowerami. Droga wiodła przez piachy i las, aczkolwiek było niezwykle śmiesznie, kiedy dwudziestoosobową grupą jechaliśmy na rowerach. Zostawialiśmy je w lesie nieopodal Zorbaz, aby wsiąść na nie w drodze powrotnej. Nie raz zdarzało się, że ktoś miał nie do końca sprawny rower w jedną stronę, w powrotną zaś mógł sobie wybrać inny :) I tak, kto z imprezy wyszedł pierwszy miał najlepszy rower, kto został jako ostatni musiał wracać pieszo :)
Najpiękniejsze widoki :
Jedno z pól golfowych należących do GVL.
Nadciągająca burza.
Fajerwerki na 4 lipca.
Wycieczka do Duluth, a dokładnie Groosbery Park.
Zachód słońca nad Gull Lake
Autorami zdjęć jestem głównie ja ( podczas jednego spotkania potrafiłam zrobić od 200 do 500 zdjęć! ), Anna, Kamil oraz Mikołaj. Druga grupa zdjęć i filmów powstała podczas naszej pracy, ale o tym w kolejnym poście. Będą tam min. zdjęcia housekeepingowej mumii owiniętej papierem toaletowym, gra w twistera w Kids Clubie czy Food&Beverages talk show, także już wszystkich serdecznie zapraszam!
W poście podsumowującym pobyt na campie w 2013r. odnalazłam takie zdanie " Mam nadzieję, że już niedługo czeka mnie podobna przygoda i za rok będę dodawała równie pozytywy wpis o tym co się działo podczas pobytu w USA 2014" Jest i on! Moje przepowiednie sprawdziły się w 100%. Na resorcie ( podobnie jak na campie ) przeżyłam piękne i piękniejsze chwile, których nie da się opowiedzieć słowami. Nie raz już pisałam, jakich świetnych ludzi tam spotkałam, do dzisiaj utrzymujemy kontakt i bardzo za sobą tęsknimy. Chciałabym chociaż na chwilę wrócić w to miejsce, dokładnie z tymi samymi osobami, porozmawiać, pożartować, popłakać. Mam nadzieję, że i osoby które w tym roku wybierają się do USA będą miały podobne wrażenia po powrocie. Pamiętajcie, to jak będzie zależy tylko od Was, łapcie każdą chwilę, korzystajcie i zapamiętujcie jak najwięcej momentów, aby kiedyś mieć co wspominać :)
Wiele osób prosi mnie o porównanie pobytu na campie z resortem. Nie można tego do siebie porównywać, ale zdecydowanie warto jest przeżyć oby dwa wyjazdy! Jestem szczęśliwa, że swoje podróże do USA zaczęłam od campu i wszystkim bardzo polecam również podobną drogę.
Wielu wyjeżdżających w tym roku rozpoczyna już procedury wizowe. Jak to wyglądało u mnie ? Wszystko w poście pt. Wiza ( link tutaj ). Tradycyjnie również, w razie jakichkolwiek pytań związanych z wyjazdem, wszystkich serdecznie zapraszam do kontaktu za pomocą maila lub facebooka :) A już niebawem z niektórymi zobaczę się na szkoleniu Campleaders we Wrocławiu, które odbędzie się 12 kwietnia! A więc, do zobaczenia i do usłyszenia w kolejnym poście ! :)
Komentarze
Prześlij komentarz