Późnym wieczorem dotarliśmy do hotelu mieszczącego się niedaleko Santa Cruz, które to było naszym celem następnego dnia. Była to niestety już ostatnia, mała miejscowość leżąca nad Oceanem. Już wkrótce dojedziemy do San Francisco, gdzie zakończymy naszą podróż życia. Santa Cruz to niewielka miejscowość wypoczynkowa w stanie Kalifornia, oddalona około 120 km na południe od SF. Odbudowane po trzęsieniu ziemi Santa Cruz jest typowym miasteczkiem turystycznym z licznymi hotelami i pensjonatami. Główne atrakcje to przepiękne wybrzeże klifowe, drewniane molo z licznymi restauracjami, jedna z najstarszych w USA drewniana kolejka górska Giant Dipper licząca ok. 80 lat czy murowana latarnia morska z prywatnym muzeum surfingu. Port jachtowy jest zapleczem dla amatorów żeglarstwa a wysokie fale sprzyjają uprawianiu sportów wodnych. Co ciekawe, Santa Cruz jest miastem NIE popierającym tzw. dużego biznesu, a znaczna część mieszkańców pracuje w pobliskim San Jose ( które bardzo chcieliśmy odwiedzić, ale niestety nie wystarczyło nam czasu ). Główny i nieoficjalny slogan miasta to Keep Santa Cruz Weird - utrzymaj Santa Cruz dzikim, szalonym, nadzwyczajnym.
To na tyle z regionu, który odwiedziliśmy, a teraz już tradycyjnie nasza fotorelacja i jak my widzieliśmy to miasteczko :)
Niestety trafiliśmy na niezły wiatr, więc cyknęliśmy tylko kilka fotek i stwierdziliśmy, że wrócimy w to miejsce następnego dnia. W drodze do hotelu, który mieliśmy pod miastem trafiliśmy na ogromny korek, a droga zajęła nam ok 2h. Wieczorem dotarliśmy do hotelu i świętowaliśmy wspólnie ostatnie dni w USA.
W kolejnym poście obiecane SF i to jak spędziliśmy ostatnie chwile w Stanach.
To na tyle z regionu, który odwiedziliśmy, a teraz już tradycyjnie nasza fotorelacja i jak my widzieliśmy to miasteczko :)
Jak już wspominałam, standardowo zatrzymaliśmy się w jednym z hoteli firmy Days Inn.
Tradycyjnie, poranne upychanie do samochodu .
Początkiwo udaliśmy się na pobliską plażę, naiwnie myśląc, że może dane nam będzie się wykąpać w Oceanie :) Niestety pogoda nie sprzyjała,a ludzie zamiast się kąpać i odpoczywać, głównie łowili ryby :P
Mimo, że samochód zaparkowaliśmy pod samą plażą, trzeba było się trochę po wspinać, aby ujrzeć głębie oceanu :)
Wydmy :) Podobne jak nad Bałtykiem.
Pamiętacie plażę w Santa Monica? Pisałam i tak też myślałam do tamtej pory, że była największa jaką w życiu widziałam. Mało jeszcze w życiu widziałam, bo ta w Santa Cruz była ogromna, co mam nadzieję, chociaż trochę oddają zdjęcia :)
Pogoda wydaje się całkiem w porządku, niestety w rzeczywistości było zimno i okropnie wiało.
Turysta :D
Tak jak się spodziewałam, woda była lodowata!
Po kilkunastu minutach spaceru wzdłuż oceanu, ujrzeliśmy coś czego zupełnie się nie spodziewaliśmy. Co to było? Odpowiedź w filmiku :)
Na zakończenie filmu, mówię, że wyglądają jak rekiny. W pewnych momentach rzeczywiście tak myśleliśmy, niestety były zbyt daleko, aby dostrzec. Delfiny głównie trzymają się w grupie, ten osobnik, którego podejrzewaliśmy o to że jest rekinem poruszał się wolno i samotnie. Możliwe, że rzeczywiście nim był :)
Było to nasze ostatnie bliskie spotkanie zarówno z delfinami jak i piaszczystą, kalifornijską plażą i lodowatym oceanem. Bardzo chciałabym jeszcze kiedyś odwiedzić to miejsce, niestety nie będzie to prawdopodobnie możliwe w najbliższe wakacje, gdyż tym razem planuję zaatakować Florydę i Miami :)
Kolejno ruszyliśmy do samego miasteczka Santa Cruz i na to stare, tradycyjne, drewniane molo, o którym pisałam wyżej. Odwiedziliśmy także murowaną latarnię, wesołe miasteczko z jedną z najstarszych kolejek górskich w USA, widzieliśmy również piękne wybrzeże klifowe.
Wyżej wymienione wesołe miasteczko, które niestety było zamknięte :(
Kolejna z plaż w tym regionie :)
Tailin.
Olbrzymi pomnik wieloryba :)
Stamtąd dobiegały przedziwne odgłosy, które usłyszeliśmy spacerując. Zastanawialiśmy się przez chwilę co to może być. W końcu wpadliśmy na to, że to chyba jakieś zwierzęta. Po chwili jednak, nasz przewodnik
( Farhad ) uświadomił nas, że przecież niedawno czytał iż w tym właśnie rejonie, często i w dużej liczbie występują....
Tak sobie leżały, leniuchowały, wygrzewały się w słoneczku i pozowały do zdjęć :D Było ich całe mnóstwo, na i pod molo także.
W pewnym momencie ujrzeliśmy mały statek i byliśmy świadkami niecodziennego wydarzenia. Początkowo gdy zobaczyliśmych sprzęt załogi pomyśleliśmy, że będą polować na te foki albo je karmić. Wszyscy obserwujący z molo byli zdezorientowani, po chwili jednak wszystko się wyjaśniło. Jedna osoba z załogi wyjaśniła nam, że chcą sprawdzić, umyć i odremontować molo stąd najpierw muszą wygonić wszystkie foki które pod nim śpią. Niestety nie było to takie proste. Jeden z nich wskoczył pod molo i próbował je spłoszyć aby powskakiwały do wody. Na próżno, niektóre z nich w ogóle nie reagowały, inne odkrzykiwały, nieliczne tylko udało się wystarczyć. Po kilku minutach jednak starały się znów wskoczyć na deski. Dzięki temu mogliśmy zobaczyć jak one się tam dostają.
Przygotowania do skoku..
Cel osiągnięty :)
Jeszcze kilka pamiątkowych fotek na molo...
Pożegnanie z fokami... i wracamy do samochodu. Po drodze mijamy wesołe miasteczko
Żeby tradycji stało się zadość.. pamiątkowe foto z plażą w tle.
No to w drogę ku San Francisco, a po drodze jeszcze obiad w.. :)
Do pokonania mieliśmy 76 mil, czyli 123 km. Chcieliśmy dotrzeć do San Francisco przed zachodem słońca,aby odwiedzić jeszcze słynny most Golden Gate :)
No i jesteśmy :)
San Francisco
Golden Gate Bridge - most wiszący łączący San Francisco z hrabstwem Marin, nad cieśniną Golden Gate. Został otwarty w 1937 roku. Oprócz tego, że jest jednym z najwyższych mostów na świecie, ustanowił też niechlubny rekord. Do tej pory z Golden Gate skoczyło już ponad 2000 samobójców z czego ponad 1500 zmarło. Golden Gate często było miejscem kulminacyjnych scen filmowych i akcji w literaturze, a także w grach. I tutaj wracam do wpisu z Santa Monica, gdzie wspominałam, że jeden z kultowych amerykańskich seriali ( mojej młodości ) był kręcony w San Francisco. Który? Oczywiście mowa o " Pełnej chacie". Mam nadzieję, że niektórzy z Was oglądali i wiedzą o jaki serial chodzi. Oto intro dla przypomnienia :)
Niestety trafiliśmy na niezły wiatr, więc cyknęliśmy tylko kilka fotek i stwierdziliśmy, że wrócimy w to miejsce następnego dnia. W drodze do hotelu, który mieliśmy pod miastem trafiliśmy na ogromny korek, a droga zajęła nam ok 2h. Wieczorem dotarliśmy do hotelu i świętowaliśmy wspólnie ostatnie dni w USA.
W kolejnym poście obiecane SF i to jak spędziliśmy ostatnie chwile w Stanach.
Komentarze
Prześlij komentarz